Film Petera Weira jeszcze kilka lat temu byłby u nas bardzo na czasie, kiedy to miliony Polaków namiętnie śledziło niby to prawdziwe życie kilku "wybitnych osobowości". Temat jednak okazuje się
Film Petera Weira jeszcze kilka lat temu byłby u nas bardzo na czasie, kiedy to miliony Polaków namiętnie śledziło niby to prawdziwe życie kilku "wybitnych osobowości". Temat jednak okazuje się nie tracić wiele na świeżości i w dalszym ciągu dotyczy problemu, przed którym stoimy jako społeczeństwo XXI wieku. Ciekawość przecież pozostaje jednym z naszych najpierwotniejszych instynktów. Skąd możemy wiedzieć, dokąd zaprowadzi nas nasze obsesyjne podglądactwo? Niewątpliwie wiarygodności całej historii nadaje prawdziwie przejmujące wcielenie Jima Carreya, którym – obok Andy'ego Kaufmana w "Człowieku z księżyca" – udowadnia, iż plakietka "ulubionego głupka Ameryki" została mu przypięta bardzo nierozważnie. On nie tylko potrafi zapewnić niezłą rozrywkę (niekoniecznie na niskim, prostackim poziomie), ale porusza delikatniejsze struny ludzkiej wrażliwości. Innego aktora w tej roli sobie nie wyobrażam, bo z naiwnym Carreyem sympatyzujemy od samego początku, kiedy tylko odkrywamy, że jego bohater został nieświadomie wrobiony w przedsięwzięcie medialne na gigantyczną skalę – takie "Big Brother" nie dorasta mu do pięt. Przełomem jest tutaj moment, kiedy budzi się w Trumanie Burbanku, niepozornym agencie ubezpieczeniowym, świadomość - od tej chwili obserwujemy bunt, jaki rodzi się w bohaterze. Bunt wobec zastanej rzeczywistości, na który tak niewielu z nas sobie dziś pozwala. Zaczyna on sobie bardzo powoli zdawać sprawę, iż w rzeczywistości jest osaczony przez zupełnie mu obcych ludzi, których uważał za bliskich i żyje w świecie stworzonym przez "wizjonera" – jak go ochrzczono – Christofa (świetny jak zwykle Ed Harris) na potrzeby wielkiego ogólnoświatowego show. Fabuła filmu jest w ten sposób skonstruowana, że ani na chwilę nie sposób się od niego oderwać - zupełnie jak od prawdziwego reality show, gdy już się połknie bakcyla podglądactwa. Głęboko poruszające zakończenie nabiera niemal metafizycznego charakteru i krzepi jakże optymistycznym przesłaniem, że może jeszcze nie jesteśmy całkiem beznadziejni i świat pod naszymi rządami nie musi zmierzać do nieuchronnej zagłady.